Różowe mydło z manjishthą, czyli marzanną sercolistną, to mój eksperyment i próba uzyskania idealnego różu w mydle. Przyznaję bowiem wszem i wobec, że lubię różowy kolor. Może nie wszystkie odcienie, na przykład Barbie Pink to nie moja brocha, ale generalnie różowy kocham i basta.
Ładne różowe mydło (nie w odcieniu majtkowym) to taki mój mały Święty Graal. 🙂 Dlatego od czasu do czasu eksperymentuję z różnymi naturalnymi barwnikami w nadziei, że uzyskam jakiś ciekawy odcień.
Najprostszym sposobem, żeby zrobić różowe mydło jest dodanie doń różowej glinki, tak jak w moim przepisie na mydło z różową glinka i pieprzykiem. Mydło wychodzi jasnoróżowe i jest naprawdę bardzo ładne. Można też zrobić mydło solne z różową solą himalajską, ale to już jest specyficzne mydło, które nie każdemu przypadnie do gustu. Kolejną opcją są rośliny barwierskie – marzanna barwierska (o niej będzie kiedyś) i mój dzisiejszy wybór – marzanna sercolistna.
Co to jest ta manjishtha*?

Manjishtha to właśnie marzanna sercolistna. Rośnie w północnych Himalajach i kiedyś służyła jako roślina barwierska w Europie i Azji – uzyskiwano z niej czerwony barwnik. W Ajurwedzie (systemie medycyny indyjskiej) jest znana jako środek służący głównie do oczyszczania krwi.
W kosmetyce natomiast, proszek z marzanny stosuje się do cery problematycznej. Maseczka ze sproszkowanego korzenia manjishthy działa oczyszczająco, wygładzająco, ma działanie antyseptyczne, wspomaga walkę z trądzikiem. Manjishthę w postaci proszku można łatwo kupić w Polsce przez internet, ja nie miałam z tym wielkiego problemu i nie była to droga inwestycja.
Skąd ta manjishtha? Kiedyś natknęłam się na jakimś zagranicznym blogu na mydło z marzanną sercolistną i urzekł mnie odcień różu jaki autorce udało się dzięki niej uzyskać. Odcień zależy oczywiście od ilości proszku, więc może być bledszy bądź bardziej intensywny. Warto nie przesadzać, bo jeżeli dodamy za dużo proszku, mydło może plamić i zabarwić ubrania. Ja chciałam uzyskać raczej blady, lekko czerwonawy róż. Nie jest to odcień idealny, więc pewnie jeszcze będę eksperymentować z manjishthą, ale pierwsze koty za płoty. 🙂
Mydło z manjishthą

Ostatnio usiłuję pozbyć się kilku olejów, które mam już jakiś czas. Nie chcę, żeby mi się zepsuły, więc mydło jest mocno patchworkowe. Po wyjęciu z foremki jest twarde, ale dobrze się kroi. Stężenie ługu to 35% i sporo tu olejów twardych. W kalkulatorze twardość mydła to 44 (w zakresie 29-54) więc całkiem sporo. Jeśli nie macie takich olejów jak ja, polecam zrobić mydło na jakimś innym przepisie, też wyjdzie. Myślę, że ten odcień różu jest świetny do maziajów, na przykład do spółki z jakimś żółtym odcieniem.
Przepis na mydło z manjishthą:
Receptura:
- Oliwa z oliwek 200 g | 40%
- Olej kokosowy 140 g | 28%
- Masło shea 75 g | 15%
- Olej babassu 35 g | 7%
- Masło mango 25 g | 5%
- Olej ze słodkich 25 g | 5%
migdałów
- Woda destylowana 133 g
- Wodorotlenek sodu 72 g
- Proszek z manjishty około pół łyżki
Kompozycja zapachowa:
- Olejek petitgrain 3 g
- Olejek z trawy cytrynowej 6 g
- Olejek ylang ylang 3 g
- Olejek geraniowy 2 g
Razem: 14 g
Wykonanie
Mydło powstało w identyczny sposób jak mydło z różową glinką francuską i pieprzykiem. Jeśli robisz mydło po raz pierwszy – zerknij właśnie tam. Przypominam o sprzęcie do tego potrzebnym i bezpieczeństwie.
Mniej więcej tyle proszku z manjishthy użyłam do zrobienia mydła.
Wsypałam go bezpośrednio do olejów i rozmieszałam łyżką (można blenderem). Można go też wsypać do ługu sodowego, jeśli ktoś woli.

Mydło po wymieszaniu i przelaniu do foremki ma raczej nieciekawy, majtkowy kolor.

Bałam się, że takie zostanie, ale na szczęście niesłusznie. Po kilkunastu godzinach mydło przybrało ciemniejszy odcień i zrobiło się o wiele ładniejsze.

Jedyny mankament to te mało urocze dziury, ale to problem z temperaturą – mydło za szybko zgęstniało i pojawiły się właśnie takie dziury, czyli uwięzione bąbelki powietrza. Na szczęście to problem tylko i wyłącznie natury estetycznej, mydło po leżakowaniu będzie jak najbardziej w porządku.
Coś czuję, że moja przygoda z manjishthą się jeszcze nie skończyła i pewnie będę kombinować z ilością proszku i odcieniami. Jeśli wyjdzie mi coś ciekawego, dam znać.
A Wy próbowaliście manjishthy? A może macie własne sposoby na różowe mydło? Podzielcie się nimi. Zapraszam do komentowania.
*Zdaję sobie sprawę, że używam angielskiego zapisu nazwy manjishtha. Polska wersja zapisu z sanskrytu to prawdopodobnie mandźiśta, jednak po wpisaniu jej w Google nie pojawiają się żadne wyniki. Stąd też trzymam się tej kulawej wersji angielskiej.